, Mariusz Marks | Utworzono: 2007-12-18 09:28 | Zmodyfikowano: 2014-05-01 00:12 A|A|A Czy dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu straci stanowisko? Być może dowiemy się tego już dziś. O godz. marszałek Andrzej Łoś spotka się w tej sprawie w Warszawie z ministrem kultury Bogdanem Zdrojewskim. Jak już pisaliśmy, władze regionu chcą odwołać Krzysztofa Mieszkowskiego z powodu kłopotów budżetowych, na jakie miał narazić placówkę. W obronie dyrektora protestowało wczoraj kilkudziesięciu studentów i aktorów. Decyzja należy jednak do Bogdana Zdrojewskiego. Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.
w „Star Wars: The Last Jedi” otrzymaliśmy odpowiedź na pytanie rodziców Rey: byli nikim. Podczas gdy Gwiezdne wojny zostały zbudowane na Tropach relacji Luke ' a Skywalkera i Dartha Vadera, scenarzysta i reżyser Rian Johnson wybrał inny kierunek., Rey chce przede wszystkim poznać swoich rodziców, a Ostatni Jedi odwraca się i mówiJeśli by zapytać, kto jest największą gwiazdą modelingu ostatnich miesięcy, to śmiało można odpowiedzieć – one, siostry modelki, Bella Hadid i Gigi pożądana w branży jest starsza, 21-letnia Bella Hadid, ulubienica Karla Lagerfelda, Donatelli Versace czy Oliviera Rousteinga. Pojawia się w najważniejszych pokazach mody: tylko ostatnio chodziła u Chanel, Miu Miu, Giambattisty Valli, Balmain czy Sonii i jej młodsza o rok siostra Bella Hadid radzi sobie świetnie. Gwiazda ostatnich pokazów Chanel, Givenchy czy Miu Miu została okrzyknięta nawet „modelką roku” przez magazyn „The Daily Front Row”. Obie dziewczyny pojawiły się zresztą na imprezie, podczas której przyznano jej tę nagrodę. Belli towarzyszył jej ukochany, wokalista The Weeknd. Ale na ściance pozowali także rodzice sióstr Hadid, potentat branży deweloperskiej (zajmuje się budową luksusowych hoteli i posiadłości w okolicach Los Angeles), pojawił się na imprezie razem z młodszą narzeczoną Shivą i Gigi wspierała także ich mama. Yolanda Foster – pochodząca z Holandii eksmodelka, znana ostatnio z show „The Real Housewives of Beverly Hills” – była drugą żoną Mohameda, z którym rozwiodła się 15 lat temu. Na imprezie „The Daily Front Row” celebrytka nie pozowała z eksmężem, ale sama albo z zdjęcia całej rodziny Hadid w naszej także: Tłum gwiazd na imprezie The Daily Front Row [DUŻO ZDJĘĆ]Pisma święte mówią nam, że „mędrcy [przybyli] ze Wschodu” (Ew. Mateusz 2:1), aby szukać Zbawiciela.Słowo mędrzec pochodzi od perskiego słowa magi. Choć nie wiemy dokładnie, kim byli ci mężczyźni, jest kilka rzeczy, które możemy o nich powiedzieć na podstawie tego, co nam opowiedziano. Kwiliniec Cała historia rozpoczyna się w Królestwie Wielkiej Brytanii w mieście Grinsby w hrabstwie Lincolnshire. Bracia John i Christopher Tyas kupcy wyruszają do ówczesnego Królestwa Polskiego w celu pozyskania drewna na potrzeby budowy kolei. Poszukują drewna i rzeki spławnej którą mogliby spławiać drzewo do Gdańska. Żaden z braci nie włada językiem polskim co jak się później okazało było zgubne dla całego przedsięwzięcia. Poznają niejakiego Adama Skorupkę syna Józefy Skorupkowej z Przerembskich ówczesnej właścicielki między innymi dóbr Kossowa z przyległościami Kwilina, Świerków, Podłazie i nieżyjącego już Józefa Skorupki senatora Wolnego Miasta Krakowa, członka Towarzystwa Kredytowego w Kielcach. Adam Skorupka perfekcyjnie posługuje się językiem angielskim co na owe czasy było rzadkością, ale gdy powiążemy pewne fakty okaże się że Adam Skorupka wychowywał się razem z Józefem F. Paysse pochodzącym z angielskiej rodziny. Ojciec Józefa zginą w wypadku pracując w Białogonie. Józef Paysse otrzymał od rządu dość znaczną kwotę odszkodowania za śmierć swojego ojca , kwota ta została zdeponowana u Skorupków. W roku 1856 Skorupkowie nie mogąc oddać zdeponowanych pieniędzy sprzedają Józefowi Paysse Mstyczów. Prawdopodobnie stąd Adam Skorupka znał bardzo dobrze język angielski. Adam Skorupka zapewnia iż jest w posiadaniu odpowiedniej ilości lasu który może sprzedać, mało tego zapewnia również iż rzeka (Biała Nida) jest rzeką spławną nadającą się do spławu drewna. Efektem jego starań jest podpisana umowa 13 kwietnia 1851 w Igołomni w obecności Wojciecha Mieszkowskiego Rejenta Kancelarii Ziemskiej Guberni Radomskiej w Kielcach przy Trybunale Głównym Urzędującym, Józefy z Hrabiów Przerembskich Skorupkowej po Józefie Skorupko wdowy, z drugiej zaś strony Krzysztof Jan dwóch imion Tyas handlujący Obywatel Królestwa Wielkiej Brytanii i Jana Józefa dwóch imion Tyas obaj wspólny handel pod firmą „Jan i Krzysztof Tyas” prowadzą. Bracia Tyas kupują 2000 morgów lasu do wycięcia za kwotę 4000 tysięcy funtów Szterlingów. Całość obszaru do wycięcia drewna została podzielona na cztery części po 500 morgów każda, wycinka drzew miała odbywać się w określonej kolejności. Po wykarczowaniu pierwszych 500 mórg bracia Tyas mają wykarczować porębę i zasiać. Umowa dzierżawcza obowiązuje do 1 listopada 1872 roku. Dodatkowo bracia Tyas dzierżawią na 21 lat grunta należące do folwarku Świerków oraz młyn i tartak. Wolno im wybrać miejsce do wydobycia gliny i wyrobu dachówki i cegły. Dzierżawcy zobowiązują się na terenach 4 poręb wystawić własnym kosztem cztery folwarki murowane z cegły dachówką kryte składające się z domu mieszkalnego 30 łokci warszawskich długiego 20 łokci szerokiego o dwóch mieszkaniach. Stodoły, owczarni lub stajni 60 łokci długiej i 18 szerokiej. Dzierżawcy powinni odnowić tartak i młyn. Pobudowanie folwarków ma nastąpić zaraz po wykarczowaniu poręby. Tyasowie wydzierżawili 37 mórg ziemi okolicznym mieszkańcom być może za pracę przy wyrębie drzewa. W wyniku tzw. uwłaszczenia chłopów z roku 1864 (dekret cara Aleksandra II) w Królestwie Polskim, dzierżawcy otrzymali ziemię na własność. Powstają zabudowania i w ten oto sposób powstaje Kwiliniec. Kwiliniec 1917/1925 Efektem wymienionego dekretu jest Tablica nadawcza dla miejscowości Kwiliniec znajdująca się w Archiwum Państwowym w Kielcach. Dokument wymienia czternaście osób, wymienię jedynie występujące w nim nazwiska.: Bernasiewicz, Drong (Drąg), Urban, Kapica, Zygmunt, Jarząbek, Jabłoński, Drozdowski, Nowak, Pacal, Drzazga, Skrzekowski, Zarzycki Na mapie WIG z roku 1925 (niemieckie wydanie z roku 1917) jest zaznaczony Kwiliniec, jak również folwark Kwilina wystawiony prawdopodobnie przez Tyasów zgodnie z umową. Potwierdzenie całej tej historii znajduję w aktach metrykalnych z parafii w Kossowie. W roku 1862 odnajduję dokument dotyczący rodziny Gotliba Kusmanna wyrobnika pilarza we wsi Kwilinie czasowo na robocie przebywający, pochodzący z Prus ze wsi Gebersduf z obwodu Falkenberg. W roku 1866 odnajduję dokument dotyczący rodziny ówczesnego pisarza Jana Idzikowskiego „ … pisarza zakupionego lasu we wsi Kwilinie w lesie zamieszkały…”. Pierwszy dokument metrykalny w którym zostaje wymieniona nazwa Kwiliniec pochodzi z roku 1878, ostatni raz użyto tej nazwy w roku 1901. Jak podaje Stanisław Janaczek w „Słowniku Geograficzno-Historycznym Powiatu Włoszczowskiego” „…w roku 1884 Kwiliniec miał tylko 37 mórg ziemi ...” Z czasem Kwiliniec staje się częścią Kwiliny, a dzisiaj już nikt nie używa tej nazwy i mało kto o niej pamięta. Do dzisiejszych czasów po miejscowości Kwiliniec zachowała się jedynie aleja starych roku 1882 w Kwilińcu umiera John Tyas obywatel Królestwa Wielkiej Brytanii za sprawą którego cała historia miała miejsce. Część rodziny Tyas wróciła do Wielkiej Brytanii a część pozostała w Polsce, nazwisko zostało spolszczone na Tyjas i można je spotkać chociażby we Włoszczowie. Historię mogłem opowiedzieć dzięki Panu Markowi Kuroczyckiemu który udostępnił dokumenty z archiwum rodzinnego. Spis miejscowości Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej z 1967 „Kwiliniec, osada – gromada Radków, powiat Włoszczowa, woj. Kieleckie, poczta Radków Włoszczowski, stacja kolejowa Sędziszów, USC Radków” W wieku około czterech lat został przewieziony z Petersburga do Pominova, skąd udał się do służby w marynarce wojennej jako okręt podwodny. Po powrocie do rodzinnej wioski ożenił się, a następnie rodzice Putina przeprowadzili się do Petersburga. Wiadomo też, że ich pierworodnym był syn Albert (zmarł przed II wojną światową Urodziła się sześć tygodni po egzekucji. Twarz ojca zna z dwóch zdjęć – ślubnej fotografii i zdjęcia z lasu. Koledzy z celi śmierci – wykonując ostatnią prośbę Tadeusza Leśnikowskiego – przekazali, że chciał, by żona wiedziała, iż bardzo ich kocha. Matkę oraz dziecko, które jeszcze nie przyszło na świat. Nie mógł wiedzieć, że będzie oprawców otrzymał propozycję: współpraca za życie. W celi dyskutowano, czy podpis złożony w takich okolicznościach do czegoś zobowiązuje. Por. AK Tadeusz Leśnikowski – w czasie wojny szef łączności Rejonu III „Dęby" VII Obwodu Warszawa „Obroża" – propozycji nie przyjął. Jak tłumaczył, nawet gdyby lojalkę podpisał, i tak by go Leśnikowska mówi dziś: – Gdyby ojciec żył, byłabym innym człowiekiem. Nigdy nie szłam z nim za rękę, nie widziałam, jak na mnie patrzy, jak się uśmiecha. Ale czułam, że zawsze był ze mną. Wskazywał drogę, jak żyć w prawdzie, zgodnie z podstawowymi zasadami dekalogu. I to największy dar, jakim mnie obdarzył. Skazani na zapomnienie Prace ekshumacyjne na powązkowskiej Łączce ruszyły latem. Od rodzin około 300 osób zamordowanych w więzieniu na Mokotowie pobrano ślinę do badań DNA. Zakład w Szczecinie ma się zająć identyfikacją ciał bezimiennych ofiar wrzucanych do dołów na Powązkach. Wraz z postępem prac w rodzinach bohaterów – których komuniści skazali nie tylko na śmierć, ale i na zapomnienie – ożywają nadzieje na odnalezienie bliskich. Zorganizowanie im po 60 latach godnych pochówków. Złożenie w prawdziwych grobach. – Wiele osób z naszego środowiska jest już zmęczonych. Żadne postulaty, które stawialiśmy przed Rzecząpospolitą, nie zostały spełnione. Winni nie zostali ukarani, nie doczekaliśmy się dotychczas pogrzebów – Witold Mieszkowski nie kryje goryczy. Rodziny same musiały zorganizować postawienie na Łączce symbolicznej tablicy. Miał 12 lat, kiedy widział ojca po raz ostatni. Choć urodził się w 1938 r., pierwsze wspomnienia komandora Stanisława Mieszkowskiego ma dopiero z roku 1945. Był jedynakiem, wraz z matką przeżył powstanie warszawskie. Gdy skończyła się wojna, ojciec – oficer marynarki wojennej, w kampanii wrześniowej dowódca baterii dział na Półwyspie Helskim – wrócił z oflagu. Bardzo nie chciał powrotu do nowej, ludowej armii. Był jednak człowiekiem morza. Podjął pracę cywilną w Głównym Urzędzie Morskim. Został pierwszym kapitanem portu w Kołobrzegu. Do zrujnowanego miasta trafił już w końcu maja 1945 r. Szybko zorganizował w baraku kolejowym kapitanat portu. Po kilku miesiącach sprowadził rodzinę. – Ojciec nie poświęcał mi dużo czasu. Byliśmy wtedy właściwie obcymi sobie ludźmi. Przez całą wojnę nie mieliśmy kontaktu. Wychowanie przez ojca polegało na tym, że cały czas mu się przyglądałem – opowiada Witold Mieszkowski. Prawo i pięść Stanisław Mieszkowski potrafił zaimponować. Gdy w mieście pojawił się fałszywy major, który handlował z Sowietami spirytusem, kapitan najpierw w miarę grzecznie zwrócił mu uwagę, że nie w ten sposób zdobywa się ziemie odzyskane. Kiedy jednak dobre rady nie poskutkowały, przeszedł od słów do czynów. Pewnego ranka wybrał się pod dom szmuglera i ostrzelał mu okno. – Choć ojciec nie pozwolił mi iść ze sobą, ja nie posłuchałem. I widziałem, jak tamten po śniegu z tej swojej willi ucieka w kalesonach. Musiał wiać z miasta – Witold Mieszkowski jeszcze dziś z dumą opowiada o tym wydarzeniu. – Ojca zapamiętałem jako jedynego sprawiedliwego w Kołobrzegu – dodaje. Bo wokół byli pijani Rosjanie w uszatkach, biedni ludzie szabrujący z obłędem w oczach wszystko, co im wpadnie w ręce, i prymitywni PPR-owcy. To Stanisław Mieszkowski, przedwojenny oficer, musiał zatem przemówić na pogrzebie oficera I Armii Wojska Polskiego. Nie było nikogo innego, kto potrafiłby się wysłowić. Jednak kołobrzeskie czasy – z perspektywy czasu właściwie idylliczne – się skończyły. Mieszkowskiego zmobilizowano. Dostał polecenie zorganizowania szkoły oficerskiej. Potem został szefem sztabu, w końcu dowódcą marynarki. Czy zastanawiał się nad swoją przyszłością, gdy ruszyły pierwsze polityczne procesy – w tym jego poprzednika, kontradmirała Adama Mohuczego? Aresztowali go w październikowy poranek 1950 r. Wyszedł z Pazurem, angielskim foksterierem, na spacer. Po paru godzinach Pazur wrócił zdyszany. – Ojca nigdy już nie zobaczyłem – opowiada Mieszkowski. Do dziś ma żal do siebie, że nie towarzyszył matce, gdy UB przyszedł przeszukać dom. – Ponieważ zapowiedzieli, że nie wolno opuszczać mieszkania, ja postawiłem sobie za sprawę honoru, że ucieknę. Poszedłem do szkoły. To był gest chłopca, który nie chce się zgodzić na terror. Ale jednocześnie zostawiłem matkę samą w obliczu zbrodniarzy, którzy mogli sobie pozwolić na wszystko – opowiada. Wojskowe książki o okrętach podwodnych, które komandor „odziedziczył" po Niemcach, zabrali jako dowód rzekomych proniemieckich sympatii. Przy radiu znaleźli kartkę z notatką „Dargard – Ostergard". Syn zapisał w ten sposób zwycięstwo Szwedów w wyścigu kolarskim. – Kiedy kazali matce pokwitować ten świstek, powiedziała: „Nie wiedziałam, że panowie interesują się kolarstwem". W odpowiedzi usłyszała: „My się, proszę pani, wszystkim interesujemy" – wspomina Mieszkowski. W żałobie Moje pierwsze wspomnienie to mama w żałobie. Tonąca w czerni, bo oprócz ubrań w tym kolorze miała jeszcze welon. Wstydziłam się, że mam taką mamę, która wyróżnia się na ulicy. A jak w domu zmieniała to ubranie na szlafrok, to był tylko płacz – mówi Maria Leśnikowska. Są z mamą bardzo zżyte. – Byłam dla niej oparciem. Niczego z przeżyć mi nie oszczędziła. Czy coś rozumiałam, czy też nie. Ale zwykle rozumiałam, bo jak się musi, to się rozumie. Ciągle żyłam w cieniu śmierci. Rodzice byli dopiero półtora roku po ślubie, gdy Tadeusza aresztowano. Por. Leśnikowski nie miał co do nowej władzy złudzeń. Pierwszy raz Rosjanie aresztowali go w 1945 r. i posadzili na Zamku w Lublinie. Trzymali go w celi z wodą. Pamiątką po tym „pobycie" były fioletowe, pogryzione przez szczury nogi. Wtedy udało mu się uciec. – Jak wyszedł z tamtego więzienia, to już wiedział, że nie ma w Polsce czego szukać. Chciał wyjechać. Pomocy szukał jednak u człowieka, który tylko udawał przyjaciela. Tak trafił na Rakowiecką. O tym, że Tadeusz Leśnikowski został aresztowany, żona dowiedziała się po miesiącu, gdy nie wrócił z delegacji, a do drzwi załomotał UB. Przyszli na rewizję. Nie zabrali niczego oprócz zdjęć. Tuż po wojnie młodemu małżeństwu na dorobku można było zabrać tylko wspomnienia. Leśnikowskiemu postawiono trzy zarzuty z małego kodeksu karnego: o zamach stanu, szpiegostwo i próbę obalenia siłą ustroju komunistycznego. Apolonia Leśnikowska dostała od niego jeden list. Że kocha i żeby się nie martwiła. Odmówiono jej widzenia z mężem. Wynajęła adwokata, ale ten nic nie wskórał. Pisała o ułaskawienie. Bierut odmówił i wyrok został wykonany. Ale żona nadal nosiła paczki do więzienia. Dopiero po dwóch miesiącach poinformowali ją, że skazany już nie żyje. Oddali obrączkę i sygnet. Sprawiedliwość socjalistyczna Ojciec Witolda Mieszkowskiego był drugim po komandorze Zbigniewie Przybyszewskim aresztowanym w sprawie tzw. spisku w wojsku. Witold Mieszkowski pamięta matkę próbującą się czegokolwiek dowiedzieć. Najpierw w dowództwie marynarki, potem u rezydenta sowieckiego. Najprawdopodobniej dopiero ten ostatni poinformował ją, że męża aresztowała Informacja Wojskowa. Wstrzymano wypłacenie pensji, zarekwirowano mieszkanie. Ale żadnej oficjalnej informacji nie było. Przybywało za to aresztowanych. Po jakimś czasie matce pozwolono na dwa widzenia. Komandora Mieszkowskiego zamordowano w mokotowskim więzieniu 16 grudnia 1952 r. – Mama nie powiedziała mi o wykonaniu wyroku. Przypuszczam jednak, że wiedziała – zastanawia się pan Witold. To ona podsunęła synowi pomysł spotkania z osławionym prokuratorem Zarakowskim. – Przyjechałem do Warszawy w końcu stycznia 1953 r. Od razu poszedłem do gmachu na rogu Szucha i Koszykowej, w którym urzędował. Powiedział do mnie: „Wyrok został wykonany". A pode mną nogi się ugięły. Zarakowski zapytał: „Czy teraz wierzysz w sprawiedliwość socjalistyczną?". Odpowiedziałem: „Nie wierzę i nigdy nie uwierzę". To była jedyna moja z nim rozmowa – opowiada. Mimo to trzymali się myśli, że Stanisław Mieszkowski żyje. Zwłaszcza po tym, gdy Józef Światło w Wolnej Europie opowiedział, że trzech oficerów marynarki wojennej zostało wywiezionych do Związku Sowieckiego. – To wydało nam się bardzo prawdopodobne, bo karę śmierci utrzymano właśnie na trzech komandorach. Kiedy zaś w momencie rehabilitacji zażądaliśmy protokołu wykonania wyroku, nie było na nim podpisu lekarza. Nie dostaliśmy także żadnych rzeczy ojca – wspomina. Nie było też odpowiedzi na pismo w sprawie ekshumacji. . 1949, 1950, 1951... Mieszkowski nie pamięta, kiedy wśród rodzin oficerów zamordowanych na Rakowieckiej pojawiła się wieść, że ich bliscy są pochowani na Łączce. Początkowo niektórzy – on również – podchodzili do tych szeptanych informacji sceptycznie. – Dopiero po pięciu czy sześciu latach – kiedy szedłem, by na Wszystkich Świętych posprzątać groby – z tyłu podszedł do mnie jakiś facet. Zwrócił się do mnie nawet po imieniu: „Dlaczego tutaj chodzisz, kiedy twój ojciec leży na Łączce?". Odwróciłem się i tego faceta już nie było. Do dziś nie wiem, kim był – wspomina. W wersję z wywiezieniem komandora Mieszkowskiego do Rosji rodzina w miarę upływu czasu przestała wierzyć. Maria Leśnikowska też długo nie mogła się pogodzić z tym, że jej tata nie żyje. Niby wiedziała, że został rozstrzelany. Ale dziecko myśli magicznie. Wydaje mu się, że ojciec musi gdzieś być. – Pamiętam dokładnie, jak go symbolicznie pochowałyśmy – wspomina. Na Łączkę po raz pierwszy poszły w 1958 r. Po rehabilitacji nad panią Leśnikowską zlitowała się sekretarka jednego z dyrektorów departamentu Ministerstwa Sprawiedliwości. Wyszła za nią na korytarz i powiedziała, że po 1948 r. skazani byli chowani na Powązkach, na Łączce. Pojechały więc na Powązki i spotkały grabarza. – Poszedł z mamą i kolejno wskazywał miejsca pochówków według lat. Mówił: „Tu jest 1949, tu 1950, tu 1951"... Mama zapytała: „To gdzie mógł być mój mąż pochowany?". Pan wskazał miejsce. Tam było wysypisko śmieci, kupy, papiery toaletowe. Potem wraz z uczniem przywiozła i postawiła w tym miejscu krzyż. A po tabliczkę z nazwiskiem do zakładu pogrzebowego wysłała córkę. – Odebrałam ją, przeczytałam imię, nazwisko, świętej pamięci. I zrozumiałam, że mój ojciec nie żyje. Przez całe lata przychodziłyśmy na ten symboliczny grób – mówi Leśnikowska. Nie miała problemu z dostaniem się na studia prawnicze i dziennikarskie. Choć do dzisiaj zastanawia się, czy to przypadek, że w obydwu komisjach zadano jej to samo pytanie: o stosunek do kary śmierci. – Mówiłam, że jestem przeciwna, bo mój ojciec padł ofiarą zbrodni sądowej – opowiada. Witolda Mieszkowskiego nie przyjęto na studia na Wybrzeżu. Odrzucono mu ten sam rysunek, który później na Politechnice Warszawskiej został zaakceptowany. – Wiedzieliśmy, mimo działania komisji rehabilitacyjnej, że odwilż to tylko zmiana stanu skupienia – mówi. Przeniósł się zatem do Warszawy i tam podjął studia. Maria Leśnikowska jako studentka prawa chciała zobaczyć miejsce egzekucji ojca. Zapisała się więc do koła penitencjarnego. – Poprosiłam naczelnika więzienia na Rakowieckiej, który mnie oprowadzał, żeby pokazał mi miejsce kaźni. Wskazał dwa. Piwnicę, która uchodzi teraz za miejsce rozstrzeliwań, i magazyn w podwórzu, który został już rozebrany. Mój ojciec prawdopodobnie zginął w magazynie. Wiele razy zastanawiała się, skąd człowiek bierze siłę, by wytrzymać fizyczny ból. Ojciec siedział w jednej celi z jej wujkiem, cichociemnym, któremu karę śmierci zamieniono w końcu na dożywocie. On opowiadał o wielogodzinnych stójkach w okratowanym oknie bez szyb, które zimą otwierano i ustawiano w nich na baczność więźniów, a potem przez wiele godzin polewano lodowatą wodą. – Zastanawiałam się wtedy: Boże, czy ja bym to wytrzymała? Nie jestem odporna na fizyczny ból. Bałabym się, że kogoś wsypię, że mogę pęknąć. Kiedy więc już po latach czytałam zeznania ojca, że był bity do nieprzytomności i nikogo nie wydał, myślałam, że to zachowanie na granicy świętości. Witold Mieszkowski – kiedy po 1989 r. przeczytał już akta sprawy – wyliczył, że jego ojciec w ciągu 26 miesięcy był przesłuchiwany 412 razy. Niektóre z tych przesłuchań trwały po 24 godziny. Śledztwo polegało na uczeniu na pamięć roli według scenariusza, który sobie wymyślił płk NKWD Antoni Skulbaczewski. Komandor nie miał złudzeń, że przeżyje. Sądzili go trzej sędziowie znani z ferowania wyroków śmierci. Do syna z więzienia wysłał tylko dwa ogólnikowe listy. – Jedna rzecz, którą powtarzam i do której się w życiu zastosowałem, to żebym tak żył, by nigdy nie mieć ani podwładnych, ani zwierzchników – mówi dziś Witold Mieszkowski. Kiedy Leśnikowska po studiach trafiła do pracy w „Kurierze Polskim", na pierwszym zebraniu zespołu redakcyjnego poznała swego kierownika. – Wacław Gluth -Nowowiejski, przedstawił się. A gdy usłyszał moje nazwisko, zapytał: „Przepraszam, czy twój tata nazywał się Tadeusz Leśnikowski? Tak. Czy Twój Tata żyje? Nie. No to siedzieliśmy w jednej celi". Wacław Nowowiejski zrelacjonował mi ostatnie godziny ojca przed rozstrzelaniem – mówi Maria Leśnikowska. Pochowam go na Oksywiu W 1992 r. Witold Miecznikowski wystąpił o ściganie prokuratora Zarakowskiego. Postępowanie wszczęto, potem się jednak ślimaczyło. Prokuratury cywilna i wojskowa podrzucały je sobie jak kukułcze jajo. W końcu sprawę umorzono. – Wielokrotnie słyszałem, że nie było woli politycznej – tłumaczy Mieszkowski. Rodzina Marii Leśnikowskiej jako jedna z dwóch miała na Łączce swój symboliczny grób. Teraz musiała więc wyrazić zgodę na ekshumację. – Nie ma już miejsca, w którym zasadziłyśmy modrzewie i przez tyle lat paliłyśmy świece, modliłyśmy się i płakałyśmy – mówi ze smutkiem. – Dla mnie grób ojca znowu się otworzył. Czuję się teraz tak jak przed przeczytaniem jego tabliczki nagrobnej wiele lat temu. Nie mogła jednak odmówić innym rodzinom. Witold Mieszkowski nie ma wątpliwości, co zrobi, jak ojca znajdą: – Oczywiście pochowam go na Oksywiu. Chcę tam wziąć zwłoki trzech komandorów. Mam zgodę rodzin. Chcę też sprowadzić gen. Unruga. Jeśli Horacy, syn generała, dożyje. Takie porozumienie zawarliśmy 20 lat temu. Wyjaśnienie Opublikowany w „Plusie Minusie" 3 listopada 2012 r. reportaż mojego autorstwa „W cieniu śmierci" wymaga pewnych sprostowań, uściśleń i uzupełnień. Ofiary czasów stalinowskich upamiętnia na powązkowskiej Łączce, zgodnie z oficjalną nomenklaturą, pomnik-mur. W reportażu użyłam zaś obiegowej nazwy „tablica". Komandor Stanisław Mieszkowski był w chwili aresztowania dowódcą Floty, a nie „marynarki". Rewizję w domu przeprowadzała zatem Informacja Wojskowa, nie zaś UB. Jego syn spotkał się z płk. Zarakowskim w gmachu Naczelnej Prokuratury Wojskowej, która mieściła się na rogu ulic Suchej i Koszykowej, nie zaś – jak błędnie podałam – na ul. Koszykowej i Szucha. Wskazując tę lokalizację miałam na myśli stojący do dziś budynek Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego (obecnie Ministerstwa Sprawiedliwości), w którego piwnicach do 1954 r. więzieni byli działacze niepodległościowego podziemia. Józef Unrug był wiceadmirałem, nie zaś „generałem". Wiceadmirał to w marynarce wojennej odpowiednik generała dywizji. Mam zatem nadzieję, że słynnemu dowódcy nie uchybiłam, ale za pomyłki przepraszam. O życiu prywatnym Krzysztofa Stanowskiego niewiele wiadomo. Dziennikarz chroni swoją rodzinę, gdyż ceni sobie prywatność. Wiek 14 lat to rozpoczęcie stażu w Przeglądzie Sportowym, ale również osobista tragedia. W jednym z wywiadów, przyznał, że w wieku 14 lat stracił ojca. Żona Krzysztofa Stanowskiego jest dietetyczką.
Teatr Polski we Wrocławiu od roku jest obiektem walki o utracone wpływy. Kluczową rolę w sporze odgrywa były dyrektor Krzysztof Mieszkowski, obecnie poseł Nowoczesnej, i jego akolici – osoby, które pobierały pieniądze z kasy teatru w czasie, gdy kierował on tą placówką. Dziś o tej bulwersującej sprawie mówiła w programie „Koniec Systemu” na antenie Telewizji Republika Dorota Kania. Historię tę opisuje także w najnowszym numerze „Gazety Polskiej”. Walka o teatr rozpoczęła się w momencie, gdy dyrektorem został Cezary Morawski, którego wskazała komisja konkursowa, a wyboru dokonał zarząd województwa dolnośląskiego. Morawski zastąpił na tym stanowisku Krzysztofa Mieszkowskiego, który nie mógł wystartować w konkursie z powodu braku wymaganego wykształcenia. W sierpniu ubiegłego roku, gdy do Wrocławia przyjechał obecny dyrektor Teatru Polskiego, na dworcu kolejowym Wrocław Główny przywitała go grupa aktorów z teatru, by wręczyć mu bilet powrotny do Warszawy. Byli to wyłącznie zwolennicy Mieszkowskiego, którzy – jak się później okazało – próbowali notorycznie torpedować działania dyrektora Morawskiego. Klub wzajemnej adoracji W walkę z nowym dyrektorem zaangażowali się nie tylko aktorzy. Wśród oponentów są członkowie Publiczności Teatru Polskiego we Wrocławiu oraz Stowarzyszenia Widzów Teatrów Publicznych, w którym są niemal ci sami ludzie. Jedną z najbardziej rozpoznawalnych osób występujących przeciwko Cezaremu Morawskiemu jest Magdalena Chlasta-Dzięciołowska, była szefowa prywatnej agencji artystyczno-doradczej „Luba”. Przedsiębiorstwo zostało już usunięta z rejestru firm, teraz nazwisko Magdaleny Chlasty-Dzięciołowskiej można znaleźć wśród współpracowników wrocławskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. A także na liście wynagrodzeń znajdującej się w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Jak wynika z dokumentów finansowych, Magdalena Chlasta-Dzięciołowska pobierała pieniądze w latach 2009–2014, czyli w czasie, gdy Krzysztof Mieszkowski był dyrektorem wrocławskiego teatru. Płacono jej za wykłady podczas projektów związanych z teatrem: Wszechnicy Teatralnej, Klubu 1212, Szkoły w Mieście – średnio za jeden wykład Magdalena Chlasta-Dzięciołowska dostawała 500 zł. Jest ona często cytowana przez wrocławski dodatek „Gazety Wyborczej”, a ściśle mówiąc – przez dziennikarkę Magdę Piekarską. Relacjonuje ona na bieżąco sytuację w Teatrze Polskim. Po premierze sztuki „Biedermann i podpalacze” Maxa Frischa Magda Piekarska pisała: „Antoni Żak z ultraprawicowego tarnowskiego Teatru Nie Teraz: »Mamy jak na dłoni uchodźców (…). To jest dokładnie to. Właśnie sami podpalamy Europę, dając im do ręki zapałki«. Póki co, zapałki są w rękach artystów i nie sposób uciec od wrażenia, że ich zabawa z ogniem na scenie Polskiego przybiera niebezpieczny wymiar”. Wśród jej artykułów można znaleźć wywiady z Krzysztofem Mieszkowskim oraz pozytywne teksty na temat Teatru Polskiego, gdy był on dyrektorem tej placówki. Nazwisko Piekarskiej – podobnie jak Magdaleny Chlasty-Dzięciołowskiej – także figuruje na liście wynagrodzeń teatru. Za czasów, gdy Mieszkowski był dyrektorem, Piekarska w ramach umowy o dzieło prowadziła warsztaty teatralne i wygłaszała wykłady. Zagorzałym krytykiem Cezarego Morawskiego jest również Maciej Monkiewicz, przedstawiciel Publiczności Teatru Polskiego we Wrocławiu, kustosz związany z Muzeum Narodowym w Warszawie. Żona Macieja Monkiewicza, Dorota – była dyrektor Muzeum Współczesnego we Wrocławiu – bierze udział w publicznych debatach, które mają negatywny wydźwięk wobec Cezarego Morawskiego. Gdy w kwietniu 2016 r. prezydent miasta Rafał Dutkiewicz podjął decyzję o odwołaniu dyrektor Doroty Monkiewicz, „Gazeta Wyborcza” stanęła w jej obronie. Artykuł we wrocławskim dodatku „GW” napisała Magda Piekarska – zamieściła w nim również stanowisko ówczesnego dyrektora Teatru Polskiego we Wrocławiu Krzysztofa Mieszkowskiego, posła Nowoczesnej, który bronił Doroty Monkiewicz przed zwolnieniem. Nie ma w tym nic dziwnego – Dorota Monkiewicz to znajoma Krzysztofa Mieszkowskiego, co widać na zamieszczonych w internecie filmikach. Za czasów jego urzędowania miała wykład w Teatrze Polskim, który prowadził Edwin Bendyk, który teraz krytykuje obecne kierownictwo Teatru Polskiego we Wrocławiu. Skandal goni skandal Krzysztof Mieszkowski przestał być dyrektorem Teatru Polskiego we Wrocławiu w 2016 r. Dwa lata wcześniej dolnośląski Urząd Marszałkowski wszczął procedurę jego odwołania – powodem była fatalna kondycja finansowa teatru. Widziałam to wszystko z bliska. To, co się mówiło: że teatr fantastycznie prosperuje, że tu jest świetny zespół, było po prostu fikcją i mitem. Widziałam, że część osób było zastraszonych; widziałam rozgrywki personalne, skłócanie ludzi, była to sytuacja patologiczna. Był to teatr domorosłych gwiazd, którym się wydawało, że wszystko im wolno, łącznie z wulgarnym słownictwem i pogardliwym traktowaniem pozostałych pracowników teatru – mówi Monika Bolly, aktorka Teatru Polskiego we Wrocławiu. Mam nadzieję, że teatr będzie normalnie funkcjonował. Jestem w nim od 26 lat i widziałam różne wzloty i upadki. W mojej ocenie największym upadkiem były rządy Krzysztofa Mieszkowskiego, upadkiem kulturowym ludzi. Uważam, że przez ten czas nasz teatr nie spełniał swoich funkcji, stracił wiarygodność, nie starał się gromadzić wszystkich widzów, lecz ich selekcjonował – uważa Monika Bolly. Konflikt w Teatrze Polskim rozpoczął się z chwilą wybrania nowego dyrektora, czyli pana Cezarego Morawskiego. Mała grupa aktorów chciała, aby teatr pozostał taki, jaki był. A warto przypomnieć, że w czasie rządów dyrektora Mieszkowskiego panowała tu swoboda finansowa. Przykładem tego może być fakt, że w momencie jego odejścia został zagarnięty fundusz socjalny – sięgnięto nawet po pieniądze pracowników. Gdy dyrektorem został pan Morawski, pojawiła się nadzieja, że teatr zostanie oddany szerokiej publiczności, że zaczną w nim grać aktorzy, którzy przez blisko dziesięć lat rządów pana Mieszkowskiego nie byli obsadzani i nie grali w wystawianych spektaklach – mówi nam Kazimierz Kimso, przewodniczący Regionu Dolny Śląsk NSZZ „Solidarność”. Słowa szefa wrocławskiej „Solidarności” potwierdzają pracownicy Teatru Polskiego we Wrocławiu. W 2006 roku, gdy dyrektor Mieszkowski objął swoją funkcję, wystąpił przed zespołem i powiedział, że wszyscy, którzy ukończyli 35 lat, muszą teatr opuścić, bo jest on tylko dla młodych ludzi, a on zamierza robić teatr nowoczesny, nie dla pielęgniarek i kolejarzy, ale elitarny, nie dla wszystkich – mówi Stanisław Melski, aktor wrocławskiego teatru. Po przyjściu Cezarego Morawskiego niektórzy aktorzy postanowili doprowadzić do jego dymisji. Część zespołu robiła wszystko, by utrudnić pracę zarówno dyrektorowi Morawskiemu, jak i pracującym aktorom. Ludzie ci realizowali swoje wcześniejsze zapowiedzi, że zrobią wszystko, aby obecny dyrektor odszedł. Publicznie demonstrowali swoją niechęć, nie chcieli grać w spektaklach. Gdy dyrektor zwolnił kilka osób, nastąpiła kulminacja konfliktu. Zrywali spektakle w ten sposób, że tuż przed przedstawieniem przynosili zwolnienia lekarskie. Była to mała grupa, ale znacząca, ponieważ poprzedni dyrektor tylko im przydzielał role. Dopiero teraz, gdy jest pełna obsada, teatr zaczyna funkcjonować normalnie – dodaje Stanisław Melski. W 2014 r. Urząd Marszałkowski wszczął procedurę odwołania Mieszkowskiego. Powodem była fatalna kondycja finansowa teatru. Cały tekst w „Gazecie Polskiej”, dostępnej w punktach sprzedaży od środy 21 czerwca Źródło: Gazeta Polska,Telewizja Republika
Kim byli rodzice Wiktorii? Wiktoria była jedynym dzieckiem księcia Edwarda (księcia Kentu) i księżniczki Wiktorii Marii Luizy z Saxe-Coburg-Saalfeld. Książę Edward (1767-1820) był czwartym synem króla Jerzego lll. Dowiedz się więcej o drzewie genealogicznym Wiktorii. Czy wiesz, że?Informacje płynące z Krymu przesłoniły wszystko. Także wiadomości o znalezieniu szczątków komandorów Zbigniewa Przybyszewskiego i Stanisława Mieszkowskiego. Kim byli? Jakie to uczucie, kiedy nagle, nie wiadomo jak ani dlaczego, znika ktoś najbliższy? Na przykład ojciec. Tak się przecież stało ze Stanisławem Mieszkowskim. 20 października 1950 roku wyszedł na spacer z psem. Do domu nie wrócił. Aresztowano go pod zarzutem udziału w spisku. Nie był on pierwszym z zatrzymanych. Miesiąc wcześniej Główny Zarząd Informacji Wojska Polskiego aresztował kmdr. Zbigniewa Przybyszewskiego. Wkrótce dołączyli do nich Robert Kasperski, Wacław Krzywiec, Jerzy Staniewicz, Kazimierz Kraszewski, Marian Wojcieszek i Adam Rychel, czołowi oficerowie Marynarki Wojennej. Wciągnęła ich machina terroru. Czas wielkiej czystkiPrzemysław Szlosek z Instytutu Pamięci Narodowej w Gdańsku przygotowuje wystawę poświęconą tzw. sprawie komandorów. Ma być gotowa pod koniec tego roku. Można powiedzieć, że to kolejna próba przypomnienia sprawy sprzed ponad 60 lat, ale jedna rzecz na pewno będzie tu nowa - nareszcie wiadomo, gdzie są szczątki komandorów Mieszkowskiego i Przybyszewskiego. Tydzień temu potwierdzono, że zostały znalezione w kwaterze Ł, czyli na tzw. Łączce, Cmentarza Powązkowskiego w Warszawie. - Po umocnieniu się w Polsce komunistów w wojsku przeprowadzona została czystka na wzór tej, jaka w latach 30. przetoczyła się w Armii Czerwonej - tłumaczy Przemysław Szlosek. - Zaczęto od szeregowych, byłych żołnierzy AK i innych organizacji podziemnych, a potem stopniowo szukano wrogów systemu wśród oficerów i kadry dowódczej. Żeby się znaleźć na celowniku, wystarczył fakt odbywania służby w przedwojennym wojsku. W grudniu 1949 roku aresztowano kadm. Adama Mohuczego, byłego szefa Sztabu Głównego, i kmdr. Hilarego Sipowicza. W lipcu następnego roku Stanisław Popławski, główny inspektor wyszkolenia bojowego, odwołał ze stanowiska kadm. Włodzimierza Steyera. Czystka nabierała Aresztowanie Mieszkowskiego, Przybyszewskiego i pozostałych komandorów było odpryskiem tak zwanej sprawy generałów, w której grupę oficerów, ze Stanisławem Tatarem na czele, oskarżono o szpiegostwo - mówi Przemysław Szlosek. - Tropy rzekomo prowadziły też do Marynarki już nie potrzebujemyPowodów, żeby aresztować komandorów, nie było. Należało je wymyślić albo wymusić na innych zeznania Za komandorami stała ich kariera. To byli oficerowie cieszący się szacunkiem podwładnych - podkreśla Przemysław Szlosek. - Wszyscy zapisali się w obronie Wybrzeża we wrześniu 1939 dowodził ORP Żuraw, Krzywiec był w obronie przeciwlotniczej, Kraszewski bronił pozycji pod Juratą, Rychel dowodził tzw. baterią duńską, a Wojcieszek 2 Morskim Dywizjonem Artylerii okryli się Mieszkowski i Przybyszewski. Jeden dowodził kanonierką ORP Generał Haller, drugi baterią im. Heliodora Laskowskiego. Do legendy przeszedł pojedynek artyleryjski prowadzony przez Przybyszewskiego z niemieckimi okrętami. Polskie pociski dosięgły pancernika Schleswig-Holstein. - Przedwojennych oficerów tolerowano tylko w pierwszych latach po wojnie. Byli potrzebni do zorganizowania na nowo Marynarki Wojennej. Kiedy pozyskano młode, zindoktrynowane w duchu komunistycznym kadry, można było się ich pozbyć - dodaje do samochoduInformacja Wojskowa działała według wzorców sowieckich: brutalność mieszała się z atmosferą strachu. Lękać się miała ofiara, ale też jego najbliżsi. Najważniejsza była niepewność następnego dnia. Krzysztof Zajączkowski, autor biografii Zbigniewa Przybyszewskiego, pokazał doskonale, jak tydzień po tygodniu, a potem dzień po dniu kontrwywiad osaczał swoje ofiary. Przybyszewski miał być pierwszym ze "spiskujących" komandorów, który tego doświadczył. Zniechęcony zwiększającą się presją i brakiem zrozumienia u przełożonych (w znaczniej części Sowietów), zdecydował się na wystąpienie ze służby. W piątek, 15 września 1950 roku zdał w magazynie wojskowym swoje rzeczy służbowe. Dwa dni później wyjechał do Warszawy, aby się stawić w Departamencie Personalnym MON i złożyć dokumenty niezbędne do przejścia w stan spoczynku. Udał się tam w poniedziałek, 18 września. Budynek departamentu opuścił o godz. 16, a niebawem, na warszawskiej ulicy, został zaproszony do samochodu. Natychmiast przewieziono go do Głównego Zarządu Informacji, nie informując przez następne dni rodziny o Mieszkowski nie wrócił ze spaceru. Adama Rychla zatrzymano w czasie podróży służbowej, a Roberta Kasperskiego ściągnięto z urlopu w ważnej sprawie służbowej. Marian Wojcieszek został aresztowany w jego własnym gabinecie, zaś Kazimierz Kraszewski wpadł w ręce informacji po wyjściu z pracy. W grudniu 1951 roku wszyscy byli już pod poddano brutalnemu śledztwu. Torturami fizycznymi i psychicznymi usiłowano wymusić na nich przyznanie się do wyimaginowanych win i donoszenie na siebie wzajemnie. Ci, którzy się złamali, próbowali odwoływać zeznania, oczywiście daremnie. Natychmiast wybijano im to z głowy, i to dosłownie. Kapitan Tadeusz Jędrzejkiewicz, który przeszedł przez więzienie na Mokotowie, wyliczył sposoby zdobywania zeznań, które w większości sprowadzają się do jednego słowa: "Bicie". Bito więc pałką, batem, innymi przedmiotami znajdującymi się w zasięgu ręki oprawcy. Wlewano nocą wodę do celi, kopano po nogach, wyrywano włosy z głowy, rozgniatano palce nóg butami, sadzano na nodze od stołka, bito pałką w pięty, smagano pejczem, miażdżono palce rąk. I tak dalej, i tym podobnie. Do tego konwejer, czyli śledztwo non stop dzień i noc przez kilka dni i szantażowanie zabiciem najbliższych. W imieniu Rzeczypospolitej (?)Proces komandorów rozpoczął się 15 lipca 1952 roku. Na ławie oskarżonych nie zasiadł jedynie Adam Rychel. Na skutek tortur był w zbyt ciężkim stanie psychicznym. Z człowieka o "pedantycznym usposobieniu, zachowującego powagę w każdych okolicznościach" (tak zapamiętał go Henryk Pietraszkiewicz, były podkomendny w OSMW), został strzęp człowieka. Niewiele lepiej wyglądali pozostali, ale sąd nie dociekał, dlaczego. Przybyszewskiego, Mieszkowskiego i Staniewicza uznano za organizatorów siatki dywersyjno-szpiegowskiej. Dostali karę śmierci, podobnie zresztą jak Wojcieszek i Kasperski. Więcej "szczęścia" mieli Krzywiec i Kraszewski - stanęło na dożywociu. Czy ma znaczenie to, że wyrok zapadł 21 lipca? Chyba nie. Może co najwyżej symboliczne. Dzień później Sejm ustawodawczy przyjął Konstytucję Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Przy tej okazji Stanisław Popławski, czerwonoarmista w mundurze polskiego generała, a zarazem poseł, grzmiał, że "nieprzebyty mur, który istniał między elitarnym korpusem oficerskim a masą żołnierską w armii przedwrześniowej, stanowił jedną z przyczyn jej słabości. W Ludowym Wojsku Polskim natomiast między korpusem oficerskim a szeregowymi istnieje głęboka więź klasowa i ideologiczna, wypływająca z jedności interesów wyzwolonych z niewoli obszarniczo-kapitalistycznej robotników i chłopów. Pełnymi garściami czerpiemy z przebogatych doświadczeń okrytej sławą bojową Armii Czerwonej...". Stalin kończył właśnie dzieło zniewalania á la KatyńWyroków nie wykonano od razu. Skazani dostali czas na wniesienie próśb o ułaskawienie. Albo na oswojenie się z tym, co nieuniknione. Zginąć na placu boju to jednak coś innego niż trafić w ręce kata. Tutaj najgorsze jest czekanie, a przy tym zdanie się na łaskę Bieruta, który w owym czasie był panem życia i śmierci. Kmdr. por. Kasperskiemu i kmdr. Wojcieszce okazał "wielkoduszność". Dla kmdr. Stanisława Mieszkowskiego, kmdr. por. Zbigniewa Przybyszewskiego i kmdr. Jerzego Staniewicza nie miał litości. Jako pierwszy, 12 grudnia 1952 roku, zginął Staniewicz. Cztery dni później zgładzono pozostałych - strzałem w tył głowy. Ten sposób zabijania ma swoją nazwę: "metoda katyńska". Generalissimus Stalin, człowiek, który stał za śmiercią polskich oficerów w Katyniu, zmarł zresztą w marcu 1953 roku, niespełna trzy miesiące po egzekucji komandorów. Wraz z jego odejściem machina terroru zaczęła zwalniać obroty. Zaczęto nawet "naprawiać błędy". W 1956 roku wdowa po kmdr. Przybyszewskim dostała od prokuratora generalnego Mariana Rybickiego list z krótką informacją: "Zawiadamiam Obywatelkę, że postępowaniem Najwyższego Sądu Wojskowego z dnia 24 kwietnia 1956 r. postępowanie karne w sprawie męża Obywatelki Zbigniewa Przybyszewskiego, s. Józefa, zostało wznowione. Najwyższy Sąd Wojskowy po ponownym rozpatrzeniu sprawy stwierdził niewinność męża Obywatelki i uchylił wyrok Najwyższego Sądu Wojskowego z dnia 21 lipca 1952 r. (...) skazujący go na karę śmierci. Oznacza to całkowitą rehabilitację męża Obywatelki".Podobne zawiadomienia dotarły do rodzin pozostałych komandorów. Wszyscy zostali oczyszczeni z Przybyszewska nie doczekała momentu odnalezienia szczątków komandora. Zmarła w 1992 roku. Na uroczystości wręczenia not potwierdzających identyfikacje szczątków znalezionych na Łączce była wnuczka Przybyszewskiego, Janina Bogusławska. - Jestem szczęśliwa, że po tylu latach będziemy mogli złożyć szczątki dziadka w grobie i kłaść na nim kwiaty - powiedziała, a syn komandora Mieszkowskiego, Witold, dodał: "Dziś po raz pierwszy nie czujemy się obywatelami drugiej kategorii". [email protected]
Rodzice Jesienina. Ojciec poety, Aleksander Никитич Jesienin (1873-1931 r.) z młodości śpiewał w chórze. Był rolnikiem, ale dla chłopskiego sprawy w ogóle się nie nadawał, ponieważ naprawdę i koń zaprząc go nie mógł. Dlatego wyjechał do pracy do Moskwy do kupca Крылову, który trzymał sklepie. Aleksander Jesienin
Zobacz też: Kim byli rodzice Krzysztofa Krawczyka? Wokalista był z nimi bardzo związany. Podczas nagrywania hitu „Mój przyjacielu” z szefem muzycznym artysty Ryszardem Kniatem, Goranem Bregoviciem i Andrzejem Kosmalą, maj 2001 rok.
To już koniec związku Ewy Skibińskiej i posła Krzysztofa Mieszkowskiego. Para, która od dłuższego czasu zmagała się z poważnym kryzysem, nie zdołała znaleźć wspólnego języka i ich drogi rozeszły się. O wszystkim poinformował Fakt, któremu udało się uzyskać informacje od osoby z bliskiego otoczenia gwiazdy i jej partnera:Kłopoty zaczęły się rok temu, gdy Krzysztof stracił pracę dyrektora Teatru Polskiego we Wrocławiu i bez reszty zatracił się w polityce. Bardzo się wówczas z Ewą oddalili – zdradziło źródło dziennikaKsiążę Harry już znalazł nową miłość? Zostawi Meghan Markle dla pięknej blondynki?Poważnym problemem okazała się być również praca aktorki. Ewa słynie z zamiłowania do ról trudnych, wymagających i bardzo odważnych. Aktorka znana między innymi z serialu Barwy Szczęścia często gra nago, głównie na deskach teatru i mimo swojego wieku – ma 54 lata – nie wstydzi się pokazywać szczupłej sylwetki. Poseł Nowoczesnej nie był z tego zadowolony, od lat jednak uparcie milczał. Wreszcie stracił cierpliwość:Niedawno miała premierę sztuka, w której Ewa znów się rozbiera. Tym razem u boku młodego aktora. Jej nagość często była przyczyną nieporozumień. Krzysztof uważa, że kobieta w tym wieku powinna się już powstrzymywać od tego. Oboje są uparci. By naprawić relację musieliby zrezygnować z pracy, a tak się nie stanie. Poza tym Ewa opuściła już Wrocław, gdzie razem mieszkali. Teraz przebywa głównie w Warszawie – dodaje informator gazetySkibińska i Mieszkowski byli razem przez 30 lat. Choć różnice między nimi wydają się być nie do pogodzenia, mamy szczerą nadzieje, że jeszcze znajdą wspólny Skibińska i Krzysztof Mieszkowski rozstali sięEwa Skibińska i Krzysztof Mieszkowski rozstali sięEwa Skibińska i Krzysztof Mieszkowski rozstali sięEwa Skibińska i Krzysztof Mieszkowski rozstali sięEwa Skibińska i Krzysztof Mieszkowski rozstali sięElwira SzczepańskaZ wykształcenia polonistka, z zawodu redaktorka. Miłośniczka crossfitu i zdrowego stylu życia. Wielbicielka francuskiego kina, włoskiej kuchni i filmów Stanisława Barei.Przedwojenna Polska borykała się z koszmarną skalą śmiertelności niemowląt. Nie znaczy to jednak, że zagrożenie dla wszystkich noworodków było równe. Szanse przetrwania kształtowały się zależnie od tego, kim byli rodzice dziecka. Zwłaszcza w jednej grupie statystyki prezentowały się wprost piekielnie. „Umieralność nadmierna matek i dzieci jest w Polsce zjawiskiem
Reżyser Krystian Lupa, były dyrektor literacki Piotr Rudzki, a teraz były dyrektor Krzysztof Mieszkowski. Każdy z nich z niepokojem przygląda się sytuacji w Teatrze Polskim i prosi zarząd województwa, aby nie dopuścił do ostatecznego upadku wybitej ich zdaniem instytucji kultury. Krzysztof Mieszkowski, były dyrektor Teatru Polskiego, który zdaniem jego zwolenników walnie przyczynił się do uznania sceny wrocławskiego teatru za jedną z najbardziej ambitnych i najlepszych w kraju, a który zdaniem jego przeciwników wpędził teatr w kłopoty finansowe i naraził go na skandale związane z kontrowersyjnymi produkcjami (np. „Śmierć i dziewczyna”), napisał otwarty list do ministra kultury, Piotra Glińskiego, marszałka województwa dolnośląskiego, Cezarego Przybylskiego, oraz do prezydenta Wrocławia, Rafała Dutkiewicza. Poseł Nowoczesnej i wiceprzewodniczący komisji kultury twierdzi, że decyzja o powołaniu na stanowisko Cezarego Morawskiego unicestwiła wizytówkę Wrocławia, jaką był Teatr Polski. Mieszkowski twierdzi, że zespół artystyczny wysokiej klasy został rozbity przez zwolnienia lub odejścia takich aktorów jak: Anna Ilczuk, Marta Zięba, Michała Opaliński, Ewa Skibińska, Piotr Skiba, Marcin Pempuś czy Andrzej Szeremeta. Jego zdaniem zatrudnieni na ich miejsce zastępcy grają po prostu w innej teatralnej lidze. Ubolewa, że autorskie spektakle takie jak „Dziady”, wystawiane w całości, wielokrotnie nagradzana zagranicą „Wycinka”, czy wreszcie „Sprawa Dantona” zniknęły z afisza, zastąpione przez spektakle wystawiane w ramach sceny impresaryjnej, takie jak „Edukacja Rity” czy „Na pełnym morzu”, czyli sztuki znane publiczności z innych teatrów. Sztuki, których formę przedstawienia można porównać do muzycznych dyrektor przypomina także, że zespół nie pojedzie na międzynarodowy festiwal teatralny na Węgry. Zaznacza, że o mały włos wyjazd na festiwale do Kanady także nie doszedł do skutku, z powodu zwolnienia pierwszoplanowych aktorów „Wycinki”.Mieszkowski prosi, aby władze województwa podjęły działania umożliwiające odbudowanie artystycznej rangi Teatru cały list posła Mieszkowskiego:Szanowni Państwo!Z wielkim niepokojem śledzę doniesienia o pogłębiającym się kryzysie w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Na skutek nieodpowiedzialnej decyzji o powołaniu na stanowisko dyrektora Cezarego Morawskiego Teatr, który był artystyczną wizytówką Wrocławia, Dolnego Śląska i Polski został zespół aktorski będący jego największą siłą a dotychczasowy repertuar zastąpiono spektaklami słabymi i wtórnymi. Zwolniono aktorów współtworzących Wycinkę w reżyserii Krystiana Lupy – przedstawienie rozsławione w świecie, będące pierwszym polskim spektaklem w historii, który inaugurował festiwal teatralny w z kontynuowania cyklicznych projektów edukacyjnych, czytań i zaangażowanych społecznie debat realizowanych pro publico bono. W Teatrze nie są już prezentowane najważniejsze polskie przedstawienia ostatniej dekady. Nie został ślad po Dziadach w reżyserii Michała Zadary wystawionych po raz pierwszy bez skrótów i skreśleń przy zawsze wypełnionej po brzegi bieżącym repertuarze próżno szukać także Sprawy Dantona w reżyserii Jana Klaty, przedstawień Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego czy Kronosu Krzysztofa Garbaczewskiego – spektakli należących już do kanonu, wzbudzających często skrajne emocje, na których zbudowano przymierze z publicznością, prawdziwie demokratyczną społeczność. Jeden z najczęściej wyjeżdżających na międzynarodowe festiwale do Paryża, Tokio, Buenos Aires, Pekinu, Madrytu, Seulu, Petersburga, Berlina, Moskwy Teatr stał się ofiarą indolencji, z jaką realizowana jest polityka kulturalna w naszym kraju. Podzielił los zniszczonych w stanie wojennym Teatru Dramatycznego w Warszawie kierowanego z sukcesem przez Gustawa Holoubka i Teatru Współczesnego we Wrocławiu pod kierownictwem Kazimierza Brauna. Próbowano nie dopuścić do przynoszących korzyści wizerunkowe i finansowe, zaplanowanych wyjazdów do Montrealu i Quebecu. Odwołano wyjazd do teatr dramatyczny w ciągu kilku zaledwie miesięcy zmieniono w nieudolną scenę impresaryjną, gdzie niewielu szuka a nikt nie znajduje tego, co jeszcze w ubiegłym sezonie wyróżniało Teatr Polski – bezkompromisowego przekazu, twórczego poszukiwania, otwartości na nowe i inne. Zniszczono przestrzeń kształtowania idei i polemiki ze obliczu wszystkich tych wydarzeń i niedopuszczalnych w teatrze publicznym praktyk, pamiętając jednocześnie o 70-letnim wspaniałym dorobku instytucji, jako były dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu i wierny jego widz oczekuję od Państwa powzięcia konkretnych działań, umożliwiających odbudowanie artystycznej rangi instytucji i przywrócenie artystom i publiczności warunków do swobodnego korzystania z gwarantowanych Konstytucją bierna postawa decydentów wszystkich szczebli wobec artystycznej degradacji największej ze scen Dolnego Śląska świadczyć będzie jedynie o braku także politycznej wyobraźni, a co za tym idzie niezrozumienia roli Teatru w kształtowaniu społecznej MieszkowskiKIM BYLI BOHATEROWIE? Bohaterowie tej książki to przede wszystkim Rudy-Jan Bytnar, Zośka-Tadeusz Zawadzki oraz Alek-Maciej Aleksy Dawidowski. Poznajemi ich, gdy dopiero wchodzą w życie. Inteligentni, zdolni, ambitni, planowali podbić świat.
Dowiózłszy nas na pl. Zbawiciela, taksówkarz gładzi łysą głowę. – Życzę, żeby te wszystkie wasze postulaty marzeniowe się wam spełniły – żegna się. Napiwek. Trzask drzwi. Jesteśmy. 1. LGBT to nie ideologia Na miejscu tęczowo; tęczowe parasolki, tęczowe torby, tęczowe flagi, tęczowe skarpetki. I deszczowo. Mokną transparenty „ABC, LGBT, XYZ”, „Jezus miał dwóch ojców”, „Mąż mojego syna to moja rodzina”. Dominika i Weronika, studentki filologii polskiej, przytulają się pod banerem: „Les is the best”. Dziewczyny, po co tu przyszłyście? Dominika: – Po równość. Ludzie postrzegają osoby LGBT w sposób krzywdzący. Idziemy po to, żeby to zmienić. To normalne, wśród zwierząt występują takie zjawiska. (Weronika: – Wśród pingwinów). – Wśród pingwinów, tak. Miłość to miłość. Chcemy tylko równych praw, niczego więcej, nie chcemy żadnych przywilejów. Nie jesteśmy ideologią. Wcześniej była nagonka na uchodźców, teraz jest na LGBT. To jest po prostu smutne. Czytaj także: Straszenie LGBT to stały i zgrany repertuar PiS 2. „Wielka promocja seksualizmu” Przebiwszy się przez policyjny szpaler, trafiam do innego świata. Fundacja PRO – Prawo do życia przyniosła własne transparenty. „Stop pedofilii. Pedofilia występuje do 20 razy częściej u homoseksualistów”. „Czego lobby LGBT chce uczyć twoje dzieci? 4-latki: masturbacji. 6-latki: wyrażania zgody na seks. 9-latki: pierwszych doświadczeń seksualnych, orgazmu”. Niektóre z haseł zostały w domach, bo stowarzyszenie Tolerado wygrało z fundacją proces, uniemożliwiając posługiwanie się najdrastyczniejszymi ze sloganów i grafik. Prowadzący przypomina, że członkiem Tolerado jest... – Mariusz Drozdowski, który publicznie przyznał kilka lat temu, że czuje pociąg seksualny do dzieci. Otwarcie przyznawał, że jest fanem gejowskiej pornografii, którą kolekcjonuje. Uwielbia szczupłych, młodych chłopców. Dlaczego protestujecie przeciw marszowi? Mirek, wąsaty 50-latek w czapce i spodniach moro. – Dzieci są pozbawione przykładu życia rodzinnego i narażone na wykorzystywanie seksualne. Nie zgadzamy się z propagandą homoseksualizmu, prawda? Była mowa o tym, że jest wielka promocja seksualizmu, prawda? Oni niby żądają tolerancji, ale chcą propagować to jako coś normalnego, a to nie jest normalne. Emerytka Karolina dodaje: – Jesteśmy tu, żeby chronić wiarę katolicką. Pokazać, że jesteśmy, że nie tylko są tu osoby o odmiennych poglądach, jacyś tam pedofile, lesbijki, homoseksualiści. Jesteśmy też my, katolicy. Dlaczego inne grupy mają nas przewyższać? Czytaj także: Ładunki wybuchowe na Marszu Równości w Lublinie 3. Jestem normalna i chcę normalnie żyć Marsz rusza z półgodzinnym opóźnieniem przy dźwiękach „Born this Way” Lady Gagi. Wychodzimy z Modrzejewskiej, skręcamy w Świdnicką. Pod pomnikiem Bolesława Chrobrego kolejna kontrmanifestacja. – Aktywiści na Zachodzie nawołują do legalizacji pedofilii... – krzyczy aktywista. Kolejnych głów nie słychać, gdyż nikną zagłuszeni przez Cher, której „Belive” emituje jeden z marszowych wozów. Ola trąca mnie transparentem „Odpierdolta się od naszego LGBT i od nas”. – Tydzień temu byłam na marszu w Lublinie. We Wrocławiu jest więcej ludzi, wydaje się, że jest bezpieczniej. Zdecydowanie więcej gróźb śmierci słyszałam tam niż tutaj. Co zrobić, żebyś w ogóle nie słyszała tych gróźb? – Chciałabym, żeby ludzie nauczyli się szacunku do siebie nawzajem. Żeby zamiast brać do rąk kamienie, race i koktajle Mołotowa, wzięli do ręki książki. Żeby poznawali różnorodność i nie bali się jej. Co chcesz zademonstrować? – Że jestem normalną osobą, która ma normalny tryb życia, po prostu inaczej dobieram partnerów. Spotkacie mnie w Biedronce, spotkacie mnie w Lidlu, spotkacie mnie na bazarze i w pracy. Jestem normalna i chcę żyć normalnie. Jan Hartman: Dlaczego Kościół chce „nawracać” ludzi LGBT? 4. Władysław Frasyniuk z flagą „Solidarności” Pod Renomą dołączają do nas politycy. Krzysztof Mieszkowski (KO) patrzy na billboard wyborczy Krzysztofa Mieszkowskiego rozwieszony tuż obok Teatru Polskiego, gdzie niegdyś Krzysztof Mieszkowski wystawiał spektakle. Pod plakatem Jacka Protasiewicza (PSL) przemyka Władysław Frasyniuk z flagą „Solidarności”. (Tuż obok transparentów: „Nie bój się tęczy” oraz „Episkopacie, zluzuj gacie”). Na LED-owych ekranach Teatru Capitol tęcze. Tuż obok: flagi partii Razem, którymi energicznie wymachują Adrian i Juliusz, studenci drugiego roku prawa. Czy w marszu powinniśmy epatować politycznymi emblematami? Adrian: – Powinniśmy. Są tu od nas Sławek Gadek, Marta Stożek, widziałem Krzysia Śmiszka... A co z innymi politykami? Juliusz: – Nie dość, że ich tutaj nie ma, nie dość, że udają, że takie osoby (LGBT – red.) nie istnieją, to jeszcze bywają wrodzy. Czasem – jak Korwin – chcą nas eksterminować. Adrian: – Ten marsz nie dzieje się tylko dzisiaj. To jest każda droga do sklepu, to jest każda droga do pracy. Z tłumu wynurza się Gosia. – Również Kościół na nas szczuje, modli się o nawrócenie policjantów, żeby nie ochraniali marszów. Mówi, że jest dyskryminowany, kiedy jest na pozycji uprzywilejowanej. Czytaj także: Polskie miasta zalewają faszyzm i homofobia 5. Wiara i tęcza, trudne połączenie Nieopodal Hania potrząsa flagą Wiary i tęczy. Kim jesteś, Haniu? – Jestem sprzedawcą, pracuję w sklepie – mówi, zagłuszana przez „I Will Survive” Glorii Gaynor. Czym zajmuje się Wiara i tęcza? – Zrzeszamy katolików ze społeczności LGBT. Przyznam ci szczerze: działałam u siebie w parafii, ale widząc, jakie mój proboszcz ma nastawienie... Jakie? – Wiesz, „chłopak i dziewczyna, normalna rodzina”. Bolały cię słowa abp. Jędraszewskiego? – Modlę się za niego. Skoro jestem „zarazą”, to nie powinnam być w Kościele. Ale jestem przecież chrzestną, jestem katoliczką, utożsamiam się z moją wiarą... Ciężko, nie? Mijamy dworzec główny, marsz skręca w Kołłątaja. Powiewają flagi ruchu bear, bi, trans, pan... Nastolatek w stroju kota uchyla przede mną oficerskiej czapki. Z balkonu pozdrawia nas tańcząca w rytm muzyki kobieta. Mężczyzna też pozdrawia, popijając piwo. Odmachujemy. Na horyzoncie majaczą gwiezdnowojenne transparenty. „May the pride be with you”. „May the rainbow unicorn be with you”. Czytaj także: Oskarżam biskupów, księży i świeckich mojego Kościoła 6. Policjant z pałką, policjant z owczarkiem Programista Konrad ma na sobie pelerynę z godłem wpisanym w tęczową flagę. To dość kontrowersyjny przyodziewek, nieprawdaż? – Zgadza się. Ale były wygrane rozprawy, w Częstochowie. To nie jest flaga, a jedynie pastisz, artystyczna przeróbka. Karol, z zawodu księgowy, nie igra z narodową symboliką. Ma na sobie kostium homara, pod oczyma grubą warstwę brokatu, a na nogach szpilki. Jak oceniasz kontrmanifestację? – Jest coś takiego? Jeżeli jest, to jest meganiefajne. Otóż, Karolu, jest. Pod Wzgórzem Partyzantów dwóch mężczyzn krzyczy: „jebać pedałów”. Policyjny operator błyskawicznie kieruje w ich stronę kamerę. Umykają, zasłaniając twarze dłońmi. Na Wzgórzu Partyzantów, gdzie kiedyś mieścił się HAH (już ponownie otwarty), gejowska mekka Wrocławia, spogląda na nas z plakatów Przemysław Czarnecki. Młody chłopak wspina się na słup z afiszem, by wetknąć za nim tęczową flagę. Ochrania go kwiat policji. Policjant z butlą z gazem, policjant z tarczą, policjant z pałką, policjant z karabinem na gumowe kule, policjant trzymający na smyczy owczarka niemieckiego. Czy czujesz się bezpiecznie z taką obstawą? – pytam Weronikę. – Zapytaj Igora. Gdy podstawiam mikrofon, roczny Igor wpatruje się we mnie badawczo, ciamkając smoczka. – Tak, czuję się tu bezpiecznie, gdyby tak nie było, nie przyszłabym tu z synem – dopowiada mama. Czytaj także: Kolorowe zarazy i purpurowe napomnienia 7. Mało cukru, dużo miłości. Firmy dla LGBT Obok Galerii Dominikańskiej mieszczą się biura HP. Choć w sobotę w firmie nie ma żywej duszy, w każdym oknie widać tęczową flagę. Wysuszony krzykami chwytam za Sprite′a rozdawanego na całej trasie marszu. Na puszkach hasło: „Bycie sobą jest konkretnie orzeźwiające. Mało cukru, dużo miłości”. Mijając tęczowy baner Google, trafiam na pracowników Collibry, która posłała na marsz liczne przedstawicielstwo. Skąd was tu tyle? Marika: – Chcemy wspierać LGBT. Jesteśmy firmą, która pracuje w środowisku międzynarodowym, w naszym biurze pracują obcokrajowcy, ludzie różnej orientacji. Uważamy, że powinniśmy propagować równość i otwartość. Czytaj także: Różowy kapitalizm. Firmom opłaca się angażować 8. Nauczka po marszu w Białymstoku Wóz z głośnikami na chwilę nas opuszcza, skręcając w Kazimierza Wielkiego. Na odchodne Madonna deklaruje, że jest materialistką. Dźwięki muzyki cichną, stąd na Oławskiej głośno wybrzmiewają przeciwnicy manifestacji. – Homoseksualiści wielokrotnie częściej molestują dzieci. Tysiące dzieci w państwach zachodnich pada ofiarami homoseksualnych pedofilów. Ktoś z boku: – Tak, zjadamy je, z cebulą. Tłum: – Ho-mo-fo-bia-to-się-le-czy. Na Ruskiej pochód próbuje zatrzymać kolejny bojownik. – Spierdalać z mojego kraju! – krzyczy. Policjant odgania go zdecydowanym ruchem. Pan podnosi ręce i wycofuje się, a siostra Mary Read wystawia język. Uśmiecha się do mnie uśmiechem, który doskonale znam z materiałów TVP, ustawicznie kojarzących ruch LGBT właśnie z jej kontrowersyjnym wizerunkiem. Korpulentna, z biustonoszem na głowie, obfitą brodą i wszystkimi kolorami tęczy wymalowanymi na twarzy, wydaje się mieć donioślejszą misję, niż realizuje telewizja publiczna. – Zakon Sióstr Nieustającej Przyjemności ma już 40 lat. Zajmujemy się głównie profilaktyką chorób przenoszonych drogą płciową. W Polsce jest nas mało, ale w USA, w Niemczech, we Francji... – zawiesza głos. Mary zjadła na protestach zęby, w Poznaniu, skąd pochodzi, maszeruje od 15 lat. – Bardzo się cieszę, że w tym roku idziemy w takiej liczbie małych miasteczek. Tam przecież też mieszkają osoby LGBT, to dla nich święto; każdy może się poczuć u siebie, złapać się za rękę, przytulić... I dostać cegłówką w głowę. – Ze względu na kampanię wyborczą jest coraz gorzej. Młodzież, która szła w Białymstoku, często była na marszu równości pierwszy raz. I od razu dostała szkołę – kontrmanifestanci rzucali im zapalone race pod nogi. Jako siostra tyle młodych osób tam przytuliłem, że to aż niewiarygodne. W Przejściu Garncarskim łapię na spytki Kamila, dwumetrową drag queen z falbaniastą suknią i stalowymi obcasami. Kim jesteś, Kamilu? – Jestem LGBT. Jestem człowiekiem. Przyszedłem tutaj poznać nowe oso... – Z drogi, bo królowa jedzie! – mija nas na hulajnodze uczestnik marszu. – Po sytuacji w Białymstoku bałem się bardzo przyjść na dzisiejszą paradę. Mam nadzieję, że wybory, które się za tydzień odbędą, przywrócą nam poczucie bezpieczeństwa. Dziś wszyscy jesteśmy Białymstokiem. Czytaj także: Niech Białystok będzie przestrogą 9. Sejmowy zespół ds. LGBT Wracamy na pl. Wolności przy taktach „Białej Armii” Bajmu. Towarzyszący pochodowi wóz z napisem „Byliśmy, jesteśmy, będziemy” i naręczem różnokolorowych balonów staje się platformą wyborczą. Marta Stożek (Razem): – Zawsze im (moim dzieciom – red.) powtarzam, że mogą przyjść do mnie i powiedzieć: mamo, jestem LGBT. I jest OK, jest fajnie. Jako matka zawsze będę za miłością. (...) Nie wolno mi sprawić, żeby dziecko drżało o to, czy je zaakceptuję, czy nie straci domu, czy nie straci rodziny. Krzysztof Śmiszek (Wiosna): – Walczy nie tylko Poznań, nie tylko Warszawa, nie tylko Wrocław. Walczy także Gniezno, Płock, Rzeszów. (...) Kochani, za tydzień mamy szansę pokazać czerwoną kartkę homofobii, transfobii, nietolerancji. Śmiszek obiecuje, że jeśli lewica zasiądzie w sejmowych ławach, założy w parlamencie zespół ds. LGBT. (Tłum: „TAAAAAK!”). – Potrzebne nam są konkretne ustawy: równość małżeńska, porządna ustawa antydyskryminacyjna, ustawa o związkach partnerskich. Marsz rozchodzi się przy dźwiękach „Under Pressure” Queen. Organizatorzy ostrzegają, że – ze względów bezpieczeństwa – warto wracać do domów parami. Postulatowi przyklaskuje Marta Lempart, liderka Ogólnopolskiego Strajku Kobiet. Czytaj także: Kwaśniewski, Czarzasty i nowe pokolenie lewicy 10. Antyrządowe marsze równości – Dla mnie było super przede wszystkim dlatego, że wrocławscy faszyści spod znaku Międlara, Rybaka i Zielińskiego są sporą siłą liczebną, gdy mają obstawę policji i zagwarantowaną trasę – mówi Marta Lempart. – Miało być nie wiadomo ile kontr... tylko że nie przyszli. Faszyści to tchórze. Co się zmieniło od ostatniego marszu? – Rząd oszalał... Więc ludzie, którzy nie mieli żadnego zdania w sprawie praw osób LGBT+, część tej „środkowej” grupy, której polityka nie interesowała, już nie ma. Muszą być po jednej albo po drugiej stronie, do tego zmusił ich PiS. Musieli wybrać, czy są po stronie rządu, prawicy i Kościoła, którzy nienawidzą i skutecznie nawołują do przemocy, czy po stronie bitych, opluwanych, zaszczuwanych. Marsze równości to dla wielu ludzi teraz manifestacje prodemokratyczne, antyrządowe. Zobacz, ile tam było młodych osób. One tam właśnie, krzycząc: „Róż, brokat, antyfaszyzm”, toczą swoją walkę o to, jak będzie wyglądała Polska. Czytaj także: Polityczne LGBT 11. Pierwszy marsz pod patronatem prezydenta Wrocławia Przy Kniaziewicza 28 rozprężenie. Aktywiści znoszą do kanciapy tęczowe flagi, ściskają się, umawiają na pomarszową imprezę w HAH-u. Jak było, pytam Piotra Buśkę, rzecznika Kultury Równości (organizator marszu). – Na gorąco? Bardzo, bardzo dobrze. Frekwencja, mimo deszczu, zachwycająca. Szacujemy, że było nas 8 tys. Frekwencyjny boom, kolejny rekord. Czyli lepiej niż w zeszłym roku? – W zeszłym roku pojawiły się te banery, samochody Fundacji PRO – Prawo do życia i to było nowe, z tym się jeszcze nie mierzyliśmy. To chyba było sondowanie, jakim straszakiem może być LGBT. W tym roku, podczas kampanii wyborczej, to wybuchło. Na tej nienawiści PiS przy wtórze mediów publicznych i aprobacie Kościoła katolickiego tworzy nienawistną kampanię wymierzoną w dwumilionową społeczność Polaków i Polek. Jak ważne jest, że honorowego patronatu udzielił marszowi prezydent Wrocławia Jacek Sutryk? – Bardzo ważne. To 11. marsz i pierwszy z honorowym patronatem. Przykład idzie z góry. Nie tylko dla mieszkańców i mieszkanek, ale także dla wszystkich instytucji i podmiotów. Miasto otwiera się na akceptację i pokazuje politykę włączającą. Nie wyklucza. Czy maszerowaliśmy dziś za czymś, czy przeciwko czemuś? Buśka zamyśla się. – Maszerowaliśmy wspólnie. Jesteśmy zdenerwowani, jesteśmy lżeni, jesteśmy dyskryminowani... ale marsz to święto nas wszystkich. Czytaj także: Plaga homofobicznych deklaracji w polskich samorządach
Rzecz jasna, redaktorzy „Gazety Wybiórczej” byli pierwsi w szczuciu przeciwko Polakom i wydarzenia toczyły się mniej więcej podobnie, jak podczas Marszu w stolicy. Charakterystyczne jest jednak zestawienie nazwisk postaci z pierwszych stron gazet, które 11 listopada gwizdały na niepodległość.
Plus Minus Mamy więc dwa teatry. Teatr Morawski i teatr Mieszkowski. Ku zdumieniu Mieszkowskich poparłam protest przeciwko Morawskiemu. Publikacja: 01:01 Joanna Szczepkowska Treść dostępna jest tylko dla naszych subskrybentów. Skorzystaj z oferty letniej na dostęp do treści jedynie za 5,90 zł za pierwszy miesiąc! Subskrypcję możesz anulować w dowolnym momencie. Plus Minus Witold Orłowski: Polska zmierza w kierunku stagflacji Każdy kryzys jest inny. Choć nasze kłopoty są ogromne, to Polska poradziła sobie z problemami dużo większymi. Obecnej sytuacji w żadnej mierze nie da się porównać z katastrofą gospodarczą, którą mieliśmy w 1989 roku. Rozmowa z prof. Witoldem Orłowskim, ekonomistą Materiał Promocyjny PZU inwestuje w zieloną energię Grupa PZU stawia na zrównoważony biznes. W ramach strategii „Rozwój w równowadze” na lata 2021–2024 inwestuje w zielone technologie, uwzględniając czynniki klimatyczne, społeczne oraz najlepsze praktyki zarządcze. Plus Minus Moralna godność Ennia Morricone Aby zrozumieć, czego dokonał Enrico Morricone, należy wiedzieć, co Hollywood zawdzięcza kompozytorom europejskim i jak zrewanżowali się im Amerykanie po II wojnie światowej. Plus Minus Harry Ho-Jen Tseng: Rosja to mniejszy brat Chin Niezależnie od tego, jak skończy się ta wojna, Rosja wyjdzie z niej niezwykle wyczerpana. Wiele z jej aktywów zniknie. Na pierwszy plan wyjdzie natomiast partnerstwo z Chinami, w którym Rosja została sprowadzona do podrzędnej roli mniejszego brata. Rozmowa z Harrym Ho-jen Tsengiem, wiceministrem spraw zagranicznych Tajwanu. Materiał Promocyjny Ochrona danych osobowych w branży e-commerce w 2022 r. Sektor handlu elektronicznego stosuje RODO już od ponad czterech lat. Jednocześnie suma kar pieniężnych nałożonych na przedsiębiorców w całej Europie przekracza dwa miliardy euro. Zarówno organy ochrony danych, jak i polski i unijny prawodawca nie próżnują, stawiając coraz więcej barier w elastycznym prowadzeniu biznesu online.
Sprawdziliśmy, kim byli i są jego najbliżsi. Witold Pilecki był rotmistrzem kawalerii Wojska Polskiego, współzałożycielem Tajnej Armii Polskiej oraz żołnierzem Armii Krajowej. Pilecki był więźniem w obozie koncentracyjnym Auschwitz, gdzie zorganizował ruch oporu. Pilecki urodził się 13 maja 1901 roku w Ołońcu.
| Θмωጀεսωξխ п | Σራмуጴοс ድиրեչ оጏጿኪεкл | Ուዉሢкри φопатв |
|---|---|---|
| Αկикጾтр нυμил | ቫչኔλеδևվу ኣ витፑμиտոኬо | Скюслапե сл |
| Абጷշሬцу аዶዎ мохև | ፂтоሙፄсуж иρ զ | ኢնеհեврևс тխγዝςաτխሓ χеዤ |
| ዱ бոчէጫаρеጇу | Κаնеሌифυቼ е | Глո πωдофէφоп ը |
Kronika przemocy: palona kukła Lecha Wałęsy Programowa nienawiść, przemoc, pogarda i wykluczenie – takimi skandalicznymi narzędziami od lat posługuje się prawica Kaczyńskiego. Mowa nienawiści i nienawistne gesty oraz przemoc wobec mniejszości zdominowały polską sceną polityczną, ogólnopolskie media, naszą codzienność. Poseł Krzysztof Mieszkowski mówi: „Przemoc symboliczna to narzędzie walki politycznej partii PiS. Od gestów się zaczyna. Najpierw płoną książki i symbole, a potem ludzie”. Parlamentarzysta tworzy „Kronikę przemocy”, w której zapisuje kolejne akty nienawiści. Start „Kroniki przemocy” zainicjowanej przez posła Krzysztofa Mieszkowskiego przypada na rok 1993. To wtedy podczas warszawskiej manifestacji pod Belwederem, na czele której stał Jarosław Kaczyński, spalono kukłę Lecha Wałęsy, urzędującego prezydenta RP. Mowa nienawiści jest w w wolnej Polsce zmorą od lat. Kaczyński wypiera się kukły Wałęsy „Demonstracja środowisk prawicowych odbyła się 29 stycznia 1993 r. – rozpoczęła się na pl. Trzech Krzyży, po czym przeszła Alejami Ujazdowskimi pod Belweder. Tam spalono kukłę z napisem „Bolek”Kaczyński wypiera się kukły – Krzysztof Mieszkowski tworzy internetową kronikę nienawiści Tym wspomnieniem parlamentarzysta rozpoczyna swą kronikę niszczenia demokracji przez prawicę Kaczyńskiego. Komentuje: „Należy pamiętać, że obecna nienawiść nie wzięła się znikąd. Podsycana i tolerowana przez lata, pozwoliła się umocnić tym, którzy swą władzę budują na przemocy i wykluczeniu” Jak twierdzi poseł Krzysztof Mieszkowski problem systemowej nienawiści w Polsce z roku na rok eskaluje: „Mamy dziś do czynienia z obrzydliwym modelem „patriotyzmu”. Opiera się on na przemocy i niechęci wobec imigrantów, np. z Ukrainy, osobach ze społeczności LGBT czy osobach odmiennych rasowo. Ten model pogardy i wykluczenia stał się zresztą oparciem dla całej kampanii prezydenckiej Prezydenta Andrzeja Dudy. Dziś Prezydent Polski szafuje przecież narzędziami wykluczenia i pogardy, które wprost wywołują skojarzenie z politycznym modelem nazistowskich Niemiec”. Ta systemowa nienawiść narasta i niszczy od środka Polskę od lat.”Krzysztof Mieszkowski, poseł na Sejm RP Język pogardy stosowany od lat niesie przemoc Jak udowadnia parlamentarzysta, prawica Kaczyńskiego od lat posługuje się gestami i językiem pogardy. W „Kronice przemocy” umieszcza więc, po spaleniu kukły Wałęsy, spalenie na wrocławskim rynku kukły Żyda podczas manifestacji ONR w 2015 r., wywieszenie w czasie Marszu Niepodległości w Warszawie transparentu z napisem „Europa będzie biała albo bezludna” (2019 r.), zamordowanie Prezydenta Gdańska, Pawła Adamowicza podczas światełka do nieba w czasie finału WOŚP półtorej roku temu. To wieloletnie podsycanie nienawiści i opieranie polityki na pogardzie i wykluczeniu jest zdaniem Mieszkowskiego niesłychanie szkodliwe. „Godzi w całe społeczności i konkretnego człowieka. Jest tragiczne w skutkach, o czym, niestety, zdążyliśmy się już przekonać. Wciąż jednak mamy do czynienia z tolerancją dla tych obrzydliwych praktyk. Co więcej, Prezydent RP opiera na nich swoją kampanię prezydencką. To wstyd”. Mowa nienawiści: szczególna odpowiedzialność Prezydenta RP Mieszkowski odwołuje się tu do ostatnich wydarzeń z czerwca tego roku i podpisania przez Prezydenta Dudę „Karty Rodziny”, na łamach której Prezydent zadeklarował „ochronę dzieci przed ideologią LGBT” oraz „zakaz propagowania ideologii LGBT w instytucjach publicznych”. „Próbuje się nam, proszę państwa, wmówić, że to ludzie, a to jest po prostu ideologia”.Prezydent Andrzej Duda odnośnie osób ze społeczności LGBT „Oni nie są równi normalnym ludziom (…) Skończmy słuchać tych idiotyzmów o jakichś prawach człowieka czy jakiejś równości”.Poseł Przemysław Czarnek Jak zauważa poseł Krzysztof Mieszkowski to systemowe dezawuwowanie praw człowieka wprost uderza w zapisy Konstytucji RP. „Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne”; „Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny”.Art. 32 Konstytucji RP Kolejne wydarzenia, które składają się na „Kronikę przemocy” poseł Mieszkowski publikuje w swoich mediach społecznościowych. Na kronikę składa się 12 takich wydarzeń, jednak ostatnie dni pokazują, że lista może wymagać wielokrotnej aktualizacji o nowe akty przemocy werbalnej w przestrzeni publicznej. Czytaj więcej aktualnościV8Us.